333 lata temu, 21 stycznia 1690 roku, spłonął „Sovereign of the Seas”, jeden z najpotężniejszych żaglowców swoich czasów.
Kiedy król angielski Charles I zapragnął wzmocnić potęgę korony na morzu, zwołał swoich morskich doradców i wspólnie uradzili, że trzeba wybudować okręt wojenny, jakiego dotąd jeszcze nie było. Zanim narysowano pierwsze projekty, król osobiście wybrał nazwę dla nowej jednostki – „Sovereign of the Seas”. Był rok 1637, angielskiej flocie zagrażali odwieczni rywale: Holendrzy, Francuzi i Hiszpanie, a ponadto flotę handlową dziesiątkowali piraci niezwykle aktywni w zachodnim ujściu kanału la Manche. Zlecenie na budowę nowej jednostki otrzymał hrabia Phineas Pett, właściciel wielkiej stoczni, która zadania się podjęła i wkrótce przystąpiono do prac.
Na ówczesne czasy powstał prawdziwy kolos; ponad 100 dział na trzech pokładach, liczna załoga, potworna siła ognia, jednym słowem na wodę spłynął postrach mórz ważący ponad półtora tysiąca ton. Ale król Charles miał jeszcze jeden ukryty cel w budowie okrętu, a była nim propaganda i demonstracja siły swego majestatu. Powstał potwór morski kosztujący wówczas zawrotną kwotę 65.586 funtów, a ponad jedna trzecia budżetu poszła na ozdobne ornamenty, którymi pokryty został niemal cały kadłub. Wmontowano weń potężnych rozmiarów figurę króla Edgara, wykonano zdobienia odnoszące się do mitologii, liczne wizerunki koron i bereł. Calość pokryta została złotem, nic zatem dziwnego, że środków na budowę okrętu nie wystarczyło i król zmuszony został do potrząsania sakiewką.
Okręt, pomimo swych rozmiarów był wolny, nic jednak dziwnego, skoro poczciwy „Władca” miał już swoje lata. W 1685 roku poddano go kolejnej przebudowie, która miała poprawić jego prędkość i osiągi w konwojach, coraz częściej bowiem zdarzało się, że „Władca” zostawał w tyle za eskortą. Okręt skończył swój żywot w banalnych okolicznościach. Opromieniony sławą niepokonanego uczestnika kilkudziesięciu bitew morskich, został pokonany przez wywróconą świecę pozostawioną bez nadzoru podczas postoju w Chatcham. Płonął długo i widowiskowo, a obsługa portu mogła tylko bezradnie przyglądać się dziełu zniszczenia. Spłonął praktycznie aż do stępki, z bogatych zdobień nie zdołano uratować nic, a czasy polityczne były znów niepewne i na rychłą odbudowę liczyć nie było można.
Okręt, pomimo swych rozmiarów był wolny, nic jednak dziwnego, skoro poczciwy „Władca” miał już swoje lata. W 1685 roku poddano go kolejnej przebudowie, która miała poprawić jego prędkość i osiągi w konwojach, coraz częściej bowiem zdarzało się, że „Władca” zostawał w tyle za eskortą. Okręt skończył swój żywot w banalnych okolicznościach. Opromieniony sławą niepokonanego uczestnika kilkudziesięciu bitew morskich, został pokonany przez wywróconą świecę pozostawioną bez nadzoru podczas postoju w Chatcham. Płonął długo i widowiskowo, a obsługa portu mogła tylko bezradnie przyglądać się dziełu zniszczenia. Spłonął praktycznie aż do stępki, z bogatych zdobień nie zdołano uratować nic, a czasy polityczne były znów niepewne i na rychłą odbudowę liczyć nie było można.